Garczyński Przemysław, „Kelner”
Po kryminały zaczęłam sięgać stosunkowo niedawno, wiedziona wieloma opiniami osób bliskich i tych nieznanych, że po prostu warto. Spróbowałam zatem, choć na razie sięgam jedynie po rodzimych twórców. I muszę przyznać, że czasem dobrze jest posłuchać sugestii innych, bo jak do tej pory nie zawiodłam się – wszystkie wybrane przeze mnie kryminały spełniły moje oczekiwania. Po części zapewne też dlatego, że tę grupę książek poddaję szczególnie dokładnej selekcji, wybierając jedynie to, co sądząc po opisie, nie ma prawa nie przypaść mi do gustu. Podobnie było z „Kelnerem” Przemysława Garczyńskiego.
Ci z Was, którzy czytają moje recenzje w miarę regularnie, wiedzą zapewne, że piłka nożna i rodzime podwórko zwane Ekstraklasą (z tym ekstra bywa niestety różnie) to jedno z moich głównych zainteresowań. Jak zatem miałam nie sięgnąć po książkę, która zapowiada się następująco: w Poznaniu ginie kibic Legii Warszawa. Nawet nie kibicując akurat żadnej z tych drużyn, od razu wiedziałam, że będzie ciekawie. I było, nawet bardzo. Jeśli nie przekonało Was to jedno, dla mnie wystarczające zdanie, czytajcie dalej. W Poznaniu ginie kibic Legii Warszawa, ale nie jest to bynajmniej śmierć, którą można określić mianem normalnej. Chyba nie podpada nawet pod zakwalifikowanie jako śmierć na tle porachunków kibicowskich. Bo jeśli otrzymujesz dwadzieścia dwa ciosy nożem (czy przypadkiem jest to, że Lech Poznań został założony w roku…1922?), a twoja twarz nie przypomina już twarzy człowieka, gdyż zetknęła się z jakąś żrącą substancją, to zaczynasz się zastanawiać, skąd niby kibic wrogiej drużyny miał akurat pod ręką coś, co wypala skórę niemal do kości.
Jeśli wydaje się Wam, że właśnie zaspojlerowałam kawał książki, to jesteście w błędzie. To jest opis…kilku pierwszych stron, zalążek fabuły, która w tym miejscu zaczyna dopiero się rozkręcać. Jakub Wilczek, policjant z Komendy Wojewódzkiej, wraz z kompanem nadesłanym prosto ze stolicy będą musieli dociec prawdy, co nie będzie zadaniem łatwym – kolejne tropy zdają się prowadzić ku ślepej uliczce, a na ten właściwy jest wpaść niesamowicie trudno. Zresztą, przekonajcie się sami. Dodam, że policja musi się spieszyć, bo nie będzie to jedyne dziwne morderstwo na łamach tej książki.
„Kelner” to debiut literacki Przemysława Garczyńskiego. Debiut naprawdę porządny – z wciągającą fabułą, wartką akcją i nieszablonowymi motywami kryminalnymi. Morderstwa łączą w sobie elementy sportu, literatury i starożytnych obrzędów, czyli rzeczy, które nijak do siebie nie pasują. Różnią się od siebie ofiary, sposoby i miejsca zabójstw. Łączy je tylko osoba sprawcy i jego zamiłowanie do „niekonwencjonalnych” rozwiązań. Pozostaje pytanie – kto za tym wszystkim stoi? I ile osób musi jeszcze zginąć, zanim (lub jeśli) poznańskiej policji uda się w końcu wpaść na trop sprawcy?
Tym, co ucieszy Czytelników zdecydowanych sięgnąć po „Kelnera” (swoją drogą ciekawy tytuł, zważywszy na tematykę), jest z pewnością fakt, że będzie jego kontynuacja. Świadczy tym zarówno zakończenie, jak i napis widniejący na końcu książki. Odnośnie do zakończenia, zatrzymajmy się chwilę przy nim. Wiele czytałam już utworów z zaskakującym zakończeniem, ale to, jakie zaserwował nam autor tej publikacji, jest chyba najbardziej zaskakującym finiszem, z jakim się do tej pory spotkałam. Nie bardzo mam jak więcej o nim napisać, bo zwyczajnie popsułabym Wam całą zabawę związaną z próbą rozwikłania tej skomplikowanej zagadki, a przecież osoby sięgające po kryminały raczej nie lubią mieć wszystkiego podanego jak na tacy. Oni wolą pobawić się trochę w Sherlocka Holmesa i w oderwaniu od śledztwa toczącego się w książce, prowadzić swoje własne. Tak czynię i ja. Powiem Wam tylko, że konia z rzędem temu, kto zdoła rozwikłać tę sprawę przed ostatnimi rozdziałami. Mnie się ta sztuka nie udała, przyznaję.
Biorąc pod uwagę wszystko to, co napisałam powyżej – „Kelnera” oceniam naprawdę wysoko. Za fabułę, kreacje postaci pierwszo i nie tylko pierwszoplanowych, za nutkę grozy i niezbędny element zaskoczenia. Za całokształt – mocna dziewiątka!