Balagué Guillem, „Messi. Biografia”
Ludzie kochający futbol dzielą się na dwie grupy – na tych, którzy uwielbiają Messiego i tych będących za Ronaldo. Nasze rodzime podwórko oferuje oczywiście jeszcze inne podziały, ale są one związane najczęściej z miejscem zamieszkania lub pochodzenia. W szerszym kontekście mamy zwolenników Leo i Cristiano, mało kto pozostaje wobec tych postaci obojętny. Do tych pierwszych przynależę, wybór drugich szanuję, choć nie mogę powiedzieć, że rozumiem.
Biografia Messiego autorstwa Guillema Balagué’a zachwyca jeszcze przed rozpoczęciem lektury – gruba, masywna, w twardej oprawie, licząca niemal 700 stron informacji o najlepszym piłkarzu naszego pokolenia. Siedemset stron. Tu pojawia się jednak problem, bo nasuwają się domysły, co też zastaniemy w środku. Nigdy nie widziałam tak obszernej biografii piłkarskiej, a wierzcie mi – kilka ich już w życiu przeczytałam. Obawiałam się więc tego, czy nie będzie to ładnie opakowana forma kroniki – data, mecz, minuty, gole, asysty, ewentualnie skrót meczu w kilku zdaniach i tak przez kolejne setki zadrukowanych małą czcionką kartek. Suche fakty, przeciwko którym mój humanistyczny umysł buntowałby się po kilku stronnicach.
I tu szczęśliwie się myliłam. Bo ta książka to nie tylko biografia samego Messiego, to także próba przedstawienia argentyńskich realiów, w których dorastał młody Leo oraz zasad rządzących tamtejszą piłką. Argentyńczycy to specyficzny naród, obcemu ciężko zrozumieć ich mentalność. Bo też jak zrozumieć ludzi, którzy mając w swojej reprezentacji Lionela Messiego, nie zawsze potrafią to docenić. Ludzi, przez których Leo niejednokrotnie rozważał zakończenie kariery reprezentacyjnej. Jak zrozumieć tych, którzy wciąż śnią sen Maradony i nie akceptują Messiego takiego, jakim jest – cichego, spokojnego, introwertycznego. To przecież takie nieargentyńskie, tak dalekie od „ideału” Diego.
Znalazłam tu wiele dygresji i anegdot, czyli tego, co zawsze urzeka mnie w biografiach. Ulubioną została ta dotycząca El Trinche, tj. Tomása Carlovicha, argentyńskiej legendy piłkarskiej z lat siedemdziesiątych, mniej znanego publiczności międzynarodowej. Dlaczego? Bo El Trinche bawił się piłką, nie traktował jej w kategoriach zawodowych, nie interesował się profesjonalnymi kontraktami i całą tą otoczką futbolu w wydaniu światowym. Kochał piłkę i w nią grał, nie wyobrażał też sobie, że można czerpać przyjemność z gry, gdy na trybunach siedzi 100 tysięcy widzów. Taki już był i dlatego pozostał anonimowym dla szerszej publiki. Dlaczego jego historia mnie urzekła? Już wyjaśniam:
„Pewnej niedzieli zapracował sobie na czerwoną kartkę jeszcze przed końcem pierwszej połowy. Musiał ją dostać, bo inaczej spóźniłby się na autobus do Rosario, a przecież akurat wypadał Dzień Matki”.
Albo dalej:
„Innym razem, w niezwykle upalny dzień, El Trinche i kilku jego partnerów przejęli piłkę i zaczęli sobie podawać na ocienionym przez drzewa fragmencie boiska. Nikt nie mógł im jej odebrać. Po 10 minutach sędzia przerwał grę – co jest panowie? Zacznijcie grać w piłkę! El Trinche odparł: na słońcu jest za gorąco”.
Tomás Carlovich – piłkarski anarchista, który nie osiągnął nic, a jednocześnie osiągnął tak wiele – dopilnował tego, by piłka pozostała dla niego radością nieskalaną presją.
Ale wróćmy do Messiego. Czytałam, czytałam, aż zrobiło mi się głupio. Tak prawdziwie, szczerze głupio. Od zawsze powtarzałam, że Messiego od Ronaldo odróżnia przyrodzony talent, że Messi to piłkarski geniusz, że taki już się urodził. Że Cristiano jest efektem pracy na siłowni i wszelkiego rodzaju ćwiczeń, a Leo po prostu ma to „coś”. Autor tej książki uświadomił mi, jak bardzo krzywdzące były moje słowa.
„Przypisywanie młodemu zawodnikowi „naturalnego talentu” może być równoznaczne z lekceważeniem walki i poświęceń, na które musi się zdobyć, aby rozwijać swoje uzdolnienia. Jeśli uwierzy, że taki się urodził, może dojść do wniosku, że nie musi się starać”.
Na szczęście Messi nie słuchał mnie i milionów mi podobnych. My, heretycy zasiadający przed TV i głoszący mądre tezy, w końcu najlepiej wiemy, w czym tkwi fenomen Messiego. Tyle że w swoich peanach na cześć „cudownego dziecka” zapominamy czasem, ile poświęceń sukces wymagał od tego dziecka, z których pierwszym i chyba najważniejszym było opuszczenie własnego kraju w wieku zaledwie 13 lat. A naprawdę warto o tym pamiętać.
Jedna z najlepszych biografii piłkarskich, które wpadły w moje ręce. Lepszymi notowaniami na mojej subiektywnej liście do tej pory może pochwalić się chyba tylko autobiografia Stevena Gerrarda, ale kto mnie zna, ten wie, że ona mogłaby być nawet pisana językiem pełnym rażących błędów, a i tak nie umniejszałoby to mojego doń sentymentu. Ze spraw subiektywnych jeszcze jedno – choć nigdy fanką Zlatana nie byłam, to właśnie niniejsza książka o Leo Messim zachęciła mnie, bym kiedyś sięgnęła także po „Ja, Ibra” :)
Ulubione cytaty:
„W drodze na szczyt nie ma skrótów. Nauka zawsze przebiega metodą prób i błędów. Gdy wszystko wskazuje na to, że się nie uda, trzeba wierzyć, że jednak się uda. Kiedy się już na szczyt dotrze, trzeba sobie jasno powiedzieć, że to nie koniec drogi, że udało się tylko pokonać kolejny etap”.