PPMiD (odc. 10) – Hrubieszów

unia hrubieszówOd tego sezonu Puchar Polski wreszcie wygląda tak, jak sobie tego życzyłem przez lata. Zwycięzcy okręgowych pucharów już w I rundzie mogą wylosować najlepsze drużyny z Ekstraklasy. Takie właśnie szczęście dopisało Unii Hrubieszów, którą los skojarzył z Górnikiem Zabrze. Wyjazd z Krakowa, szybki przelot autostradą prawie do Jarosławia i dopiero chyba wtedy dociera do mnie, że jesteśmy w drodze i że udało nam się w końcu wyrwać w piłkarską podróż. Wyjechaliśmy z Krakowa w porze obiadowej, więc zaraz po zjeździe z autostrady decydujemy się na postój. Wyglądem skusił nas Zajazd Borowik, gdzie zjedliśmy przeciętny obiad.

I tak naprawdę podróż zaczyna się dopiero teraz. Najpierw jedziemy jakimś borami, lasami, co jakiś czas zastanawiając się, czy to jeszcze jest Polska. Patrzę na naszego GPS-a, który oznajmia, że jesteśmy totalnie w środku niczego! Dobre 10-15 minut jazdy musi upłynąć, aby z naprzeciwka minął nas jakiś samochód. Drogi coraz gorsze, coraz ciemniej dokoła, o miastach można zapomnieć, w zasadzie to trudno wypatrzeć jakieś większe zamieszkałe przez ludzi skupiska. Ot, klimat Ściany Wschodniej. Dopiero przejazd przez Tomaszów Lubelski sprowadza nas na ziemię i daje znać, że jesteśmy jednak w cywilizacji, a jedynie spory kawałek drogi mieliśmy przez las.


Od Tomaszowa do Hrubieszowa droga podobna. Niewielkie wsie, których też trzeba wypatrywać.
Pierwszy raz miałem okazję zobaczyć Ścianę Wschodnią. I nie jest to bynajmniej medialny slogan. Różnica pomiędzy okolicami Tomaszowa i Hrubieszowa a resztą kraju jest widoczna gołym okiem.
Polega ona jednak nie na stereotypowej wizji biedy (wręcz przeciwnie), a gęstości zaludnienia i jakości dróg. Tu można jechać i jechać, a droga pusta, wokół pola, które bynajmniej nie leżą odłogiem, niemal każdy skrawek ziemi zagospodarowany, osady, które komuś z małopolski trudno nazwać nawet wsiami, bardzo malutkie, za to domy w dużej mierze odremontowane. Widać różnicę, ale wcale nie widać biedy, o której jeszcze dekadę temu głośno się mówiło.

Do Hrubieszowa docieramy w godzinach wieczornych. Nie jest na szczęście jeszcze tak późno i hotelowa restauracja czeka na dwóch spragnionych strawy podróżników.
Recepcja obiektu jest zarazem barem, a może to bar jest recepcją, wszystko jedno w tym wypadku i wszystko to jest bardzo sprawnie zarządzane przez niezwykle sympatyczną panią, która nie tylko melduje nas w hotelu, przyjmuje zamówienie na kolację, ale również udziela nam wielu informacji na temat miejsc, które planujemy następnego dnia zobaczyć. Po raz enty powtórzę tę prawdę, którą już nieraz mówiłem. Im mniejszy ośrodek miejski, tym ludzie bardziej życzliwi, przyjaźni, swojscy, jakoś inaczej, przyjemniej się z nimi rozmawia. W Poznaniu, Warszawie czy Krakowie bez trudu traficie na profesjonalną obsługę w hotelu czy restauracji, ale osób, z którymi można by tak normalnie pogadać, ze świecą szukać.

Zmęczeni podróżą oraz kosmiczną jak na nasze organizmy dawką alkoholu (pierwszy raz od niepamiętnych czasów udało nam się wypić po jednym całym piwie!) szybko zapadamy w sen.

Pobudka, prysznic, smaczne śniadanie w hotelowej restauracji i możemy rozpocząć zwiedzanie okolicy.
Pierwszym miejscem, jakie chcemy zobaczyć, jest most kolejowy na Bugu łączący Polskę z Ukrainą.

IS DSC7954.NEF
Udaje nam się dojechać niemal pod sam most, po drodze mijamy obiekty Służby Celnej, ale nikt nie wykazuje nami najmniejszego zainteresowania.
Jest to moja pierwsza wizyta nad jedną z trzech najważniejszych polskich rzek. I ostatnia, którą zobaczyłem na własne oczy. Na tym odcinku Bug nie prezentuje się bynajmniej okazale. Trudno uwierzyć, że stoi się na granicy i gdyby nie tabliczka o tym informująca, można by ten fakt przeoczyć.

IS DSC7960.NEF

nad bugiem
Znacznie lepiej prezentuje się most łączący oba państwa. Mamy szczęście, bo akurat w trakcie naszej krótkiej wizyty w tym miejscu przez most przejeżdża pociąg z węglem. Transport od strony Ukrainy. Ilość wagonów nie do policzenia. Żartujemy, że gdy początek składu znajduje się na moście, ostatnie są dopiero ładowane w Donbasie.  I to by było na tyle z naszej wizyty nad Bugiem.
Gdyby pogoda była lepsza, pewnie spędzilibyśmy trochę więcej czasu na robieniu zdjęć.
Wracamy na samochodu, patrzymy na zegarki i do meczu mamy jeszcze bardzo dużo czasu. Zaprawieni w bojach podróżnicy wiedzą, jak go wykorzystać i nawet jak nie ma zbyt wielu pozycji na liście miejsc, które chcemy zobaczyć, to wiemy, że takie miejsca zawsze się znajdą. To jeden z plusów życia w Polsce. Przez wieki przetoczyły się tu setki wojen, tereny zamieszkiwane były przez kilkadziesiąt, jak nie kilkaset narodowości i jeżeli się ma oczy szeroko otwarte, zawsze znajdzie się ślad po tych, którzy kiedyś tu byli, a zmiotła ich stąd wojenna zawierucha.

Przed wyjazdem, podczas internetowej rozmowy, dostaję cynk, że w okolicy Hrubieszowa znajdują się dwie miejscowości o specyficznych nazwach. Ameryka i Syberia. Postanawiamy zatem udać się do „Nowego Świata” Cel? Zrobić sobie zdjęcie pod tabliczką. Bardzo ambitne zadanie, ale mamy po drodze otwarte oczy i wyławiamy kilka ciekawych miejsc.
Do Ameryki trafiamy, choć nie bez problemu. Można narzekać na stan dróg w Polsce, choć narzekać może tylko ktoś ogłupiony propagandą o Polsce w ruinie. Stan dróg w ostatniej dekadzie znacznie się poprawił. Nie można za to narzekać na drogi w Polsce wschodniej. Nie można, bo ich po prostu nie ma! Trzeba się cieszyć, jak jest coś, co przypomina asfalt, a nie XV-wieczny szlak kupiecki. Jeden z takich „szlaków” przejechaliśmy w poszukiwaniu tabliczki, a co najdziwniejsze - nasz GSP pokazywał, że ta droga jest na mapie. To chyba pierwszy przypadek, kiedy to nasza trochę już nieaktualna mapa GPS-a pokazała drogę, której my za bardzo nie mogliśmy dostrzec…
Uff...  Jest tabliczka. Pstryk - foteczka, trochę lansu w necie i poszukujemy Syberii. Tej nam niestety się znaleźć nie udało. Może to i lepiej, bo jak wiadomo, z Syberii nie każdy wraca…
Nie był to koniec naszego zwiedzania, a w zasadzie to dopiero początek.
Jest coś, czego na polskich ziemiach nie brakuje. Jak Polska długa i szeroka, niemal w każdym miejscu można natrafić na cmentarz. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby chodziło o groby przodków miejscowej ludności. Nasza historia to historia niekończących się wojen, powstań, zaborów, wielkich migracji różnych grób etnicznych, religijnych i narodowych, o czym jakże często zapominamy w dzisiejszych czasach. Obecna Polska, niemal jednorodna religijnie i narodowościowo, w niczym nie przypomina choćby tej sprzed II Wojny Światowej. O czasach Rzeczypospolitej Obojga Narodów nie wspominam, bo uważam, że nie mam co rościć sobie praw do jej dziedzictwa. Inny świat, inne realia, inna rzeczywistość, inne państwo, w którym byliśmy największą mniejszością.
To, co zobaczyłem w powiecie hrubieszowskim, napawało mnie dumą. Uwierzyłem, że nasze państwo i społeczeństwo potrafi jednak zadbać o groby „obcych”. Po przykrych doświadczeniach z innych części kraju, gdzie nim zapaliłem znicz, musiałem najpierw pozbierać puszki po piwie, Hrubieszów prezentuje się jak inny, lepszy świat.
Cmentarz z okresu I Wojny Światowej w Modryniu, gdzie we wspólnej mogile spoczywają żołnierze armii austro-węgierskiej i ich przeciwnicy z pola bitwy - Rosjanie. Przydrożna mogiła, ogrodzona niewielkim płotkiem, ale wyraźnie odgradzającym teren, krzyż (kopia, bo oryginał, który uległ złamaniu, został przeniesiony do pobliskiego kościoła) i tablica informacyjna  szczegółowo wyjaśniająca nam historię tego miejsca. Żadnych śmieci, puszek po piwie, butelek. Jest za to parę wypalonych zniczy, co świadczy o tym, że ktoś nawiedza to miejsce.

IS DSC7982.NEF
Drugim cmentarzem, który zobaczyliśmy, był cmentarz żydowski, który znajduje się już w Hrubieszowie. Docieramy w okolice cmentarza i parkingowy,  pobierając od nas opłatę, informuje nas o sposobie wejścia na cmentarz, ale po chwili zmienia zdanie i zostawia parking, prowadząc nas pod bramę cmentarną, gdzie trwają akurat prace porządkowe. Krótka rozmowa z panami, którzy koszą trawę i w pełni legalnie, bez problemu wchodzimy na teren cmentarza.
Tu z grobów nie zostało praktycznie nic. Dwa duże, symboliczne groby, przy czym jeden z nich to zbiór resztek macew, wmurowanych w jeden wspólny pomnik. Pomysł ciekawy i pewnie lepszy niż pozostawienie płyt nagrobnych samych sobie. Czemu tylko połamanych resztek? O to trzeba by zapytać, ale nie było kogo, zresztą pewnie i tak nie uzyskałbym wiarygodnej odpowiedzi.
Chwała miastu, że dba o to miejsce kultu.

IS DSC7991.NEF

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Zmieniamy wyznanie na nieco bliższe większości Polaków i udajemy się pod Cerkiew.
Tu dopisuje nam szczęście. W momencie, w którym zbliżamy się do bramy wejściowej na teren Cerkwi, mijamy otwartą bramę i podjeżdża auto, z którego wysiada ubrany w mundur moro (!) pop!
Wyglądało to nieco komicznie, ale ksiądz nie zapomniał do munduru ubrać koloratki. Okazuje się on bardzo miłym człowiekiem, nie robi nam żadnego problemu ze zwiedzeniem Cerkwi od środka, prosi jedynie o nierobienie zdjęć. Sprawa nietypowego jak dla duchownego ubioru chyba wyjaśnia się chwilę później, kiedy to pod cerkiew zajechała liczna grupa dzieci z wycieczki. Być może wcześniej było zwiedzanie terenowe.   Na tym kończymy odkrywanie kolejnych zakątków kraju nad Wisłą i udajemy się na  stadion hrubieszowskiej Unii.

IS DSC7997.NEF

Pod bramami stadionu meldujemy się prawie dwie godziny przed pierwszym gwizdkiem. Pusto, ale stoją dwa autokary, z których po chwili wysypują się kibice Górnika. Z informacji, jakie posiadaliśmy, wynikało, iż fani z Zabrza mają zakaz na ten mecz. Zapowiadało się ciekawie. Policji zero, nie licząc 2-3 tajniaków, którzy nawet specjalnie się nie kryją z tym, kim są. Na bramie stoi raptem kilku ochroniarzy, z których niektórzy, jak widać, dorabiają sobie do emerytury, no i jest jeszcze bohater dalszej części tekstu, miejscowy pan Staszek z kolegami. Kibice chwilę rozmawiają z ochroną, po czym po prostu wchodzą na stadion, omijając ochroniarzy, którzy widząc, iż jakakolwiek interwencja skazana jest na niepowodzenie, zwyczajnie sobie odpuszczają. Wyraźnie podenerwowani ochroniarze zamykają bramę na cztery spusty i informują nas, że wejście dla mediów i tak jest inną bramą, z drugiej strony obiektu. W tym samym czasie, co my, na stadion, kupując bilety, próbuje wejść kilku miejscowych, starszych datą fanów Unii, którzy również muszą czekać, bo jak stwierdza ochrona - na razie nie wpuszczamy nikogo. Spotyka się to z ripostą miejscowych, którzy stwierdzają: „a przecież Staszek wszedł z nimi”.
Ten tekst mnie rozbawił do łez. Śmiałem się z niego jeszcze w drodze powrotnej i stał się on drugim kultowym tekstem tego wyjazdu. Pierwszym był moja odpowiedź na pytanie Ola, gdzie jesteśmy? Po sprawdzeniu mapy odpowiedziałem: Gdzieś w środku niczego…
Rozbawieni pytamy policję, która zdołała już się pojawić pod stadionem, o to, jak dojechać pod drugą bramą wejściową. Okazuje się, że nie jest to takie proste i zrobiliśmy piękny kawałek drogi, bo obiekty Unii są rozległe, a objechanie stadionu nie jest łatwe. Trafiamy w końcu na punkt kontrolny, gdzie musimy czekać na panią wydającą akredytacje prasowe. Klub postarał się o wydrukowanie jednorazowych akredytacji specjalnie na to spotkanie, są one piękną pamiątką dla dziennikarzy obecnych na meczu. Dostajemy swoje plakietki, meldujemy się na stadionie i rozpoczynamy powolne zwiedzanie obiektu. Pierwsze, na co zwracam uwagę, to kibice Górnika, którzy po chwili pobytu na trybunach i rozmowach prawdopodobnie z kimś z klubu, bez żadnego oporu godzą się stanąć po drugiej stronie ogrodzenia, skąd mogą swobodnie oglądać mecz. Można by rzecz, że wilk syty i owca cała, ale tak naprawdę jest to potwierdzenie tezy, że bareizm jest w Polsce wiecznie żywy. I po raz kolejny miejscowi działacze wykazali się większą dozą zdrowego rozsądku niż PZPN-owski beton, który od lat idąc po najmniejszej linii oporu, za wybryki poszczególnych osób karze wszystkich utożsamiających się z klubem. Ech, szkoda słów. Brawa dla działaczy Unii i brawa dla policji, że nie robiła specjalnych problemów. Piłka nożna jest dla kibiców!

unia hrubieszów
Klub z Hrubieszowa zasługuje na wyróżnienie. Tak profesjonalnej organizacji meczu naprawdę się nie spodziewałem. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Zrobiono nawet więcej, jak choćby montaż trybuny specjalnie na ten mecz. Mecz, który był prawdziwym świętem futbolu, bo grająca parę klas niżej Unia mogła zagrać z wielkim Górnikiem Zabrze.
Rezultat spotkania był prosty do przewidzenia, choć rozmiar porażki w żadnym stopniu nie oddaje woli walki i zaangażowania, jakie zaprezentowali tego dnia piłkarze z Hrubieszowa. Niestety worek z bramkami się rozwiązał, ale nikt nie ma prawa o wysokość porażki mieć do zawodników pretensji. Robili, co mogli i walczyli do samego końca. Takie mecze chciałoby się oglądać codziennie. O ile duże słowa uznania należą się Związkowi za reformę rozgrywek o Puchar Polski, o tyle system karania kibiców jest dalej patologiczny. NIE MOŻNA STOSOWAĆ ODPOWIEDZIALNOŚCI ZBIOROWEJ w PAŃSTWIE PRAWA. Ale jakoś wszyscy od lat dają na to przyzwolenie, bo tak jest prościej, a że kibicie  w mediach mają tylko jedną twarz, to nikt się nie przejmuje ich losem.

Nam pozostaje długa droga do domu. Szacunek dla Ola, który jak zwykle podołał obowiązkom kierowcy i bezpiecznie zawiózł mnie na Nową Hutę. W drodze powrotnej planujemy już kolejne wyjazdy, robiąc mały pit stop na pizzę i całkiem przypadkiem trafiamy na bardzo dobry lokal.

Hrubieszów będzie jednym z milej wspominanych wyjazdów.  
Do  zobaczenia na szlaku!

 

Pin It

Odwiedziło nas

DziśDziś1002
WczorajWczoraj1882
Ten TydzieńTen Tydzień5341
Ten MiesiącTen Miesiąc14086
W SUMIEW SUMIE1024924

REDAKCJA