PPMiD (odc. 12) – Zagłębie Dąbrowskie
Takie wyjazdy to dla nas prawdziwa rzadkość. Zwykle wszystko planujemy z dużym czasowym wyprzedzeniem, sprawdzamy trasę, ogarniamy akredytacje, czasami hotel, szukamy ciekawych turystycznie miejsc i dopiero jak wszystko dopięte jest na ostatni guzik ruszamy na szlak.
Tu było wszystko na totalnym spontanie.
Masz wolną niedzielę?
No.
Jedziemy?
Jedziemy!
Masz wolną niedzielę?
No.
Jedziemy?
Jedziemy!
Dopiero po tej wylewnej korespondencji rozpoczęło się poszukiwanie miejsca w które pojedziemy. Jak wie każdy kto jeździ na wyjazdy – największa frajda to wyjazd, reszta to tylko dodatek.
Trzeba jednak ustalić gdzieś ten punkt, od którego należy się odbić w drogę powrotną.
Trzeba jednak ustalić gdzieś ten punkt, od którego należy się odbić w drogę powrotną.
Sezon piłkarski w pełni więc nie było większego problemu z znalezieniem meczu. Miał to być szybki relaksacyjny wyjazd na mecz, bez żadnego fotografowania, kręcenia, opisywania, po prostu jedziemy „dla fanu”. Oczywiście na wyjazd dla fanu należy zabrać cały sprzęt jakim dysponujemy i razem z nami podróżują dwa aparaty (jeden nawet nie opuścił przez cały czas bagażnika) kilka obiektywów, statywów, mikrofonów, kamizelek fotograficznych i Bóg wie co jeszcze. Wszystko to było niezbędne, aby czasem w bagażniku nie było za dużo miejsca.
Po ostatniej "burze" jaką dostałem za spóźnienie, tym razem zaplanowałem sobie taki zapas czasowy, że na miejscu zbiórki byłem godzinę przed czasem. Na szczęście była to niedziela wolności a nie solidarności i nikt nie zabraniał ludziom pracy wyciągać z mojej kieszeni pieniędzy na mniej lub bardziej potrzebne produkty w markecie.
Olo, po moim telefonie również pojawia się wcześniej, zawija mnie spod marketu i ruszamy na mecz numer jeden.
Olo, po moim telefonie również pojawia się wcześniej, zawija mnie spod marketu i ruszamy na mecz numer jeden.
Ruszamy to za dużo powiedziane, bo zbiórka była prawie pod stadionem, więc po trzech minutach kończymy ten etap podróży.
Moja trzecia w życiu wizyta na stadionie Bronowickiego Kraków (pierwsza Ola), znajome miejsce, znajome twarze – O! Bogdan (Sysło – były piłkarz Hutnika i Wisły), nie wiedziałem nawet, że On teraz z Zawiszą… Nie skończyłem zdania, bo dołącza do nas nowy rozmówca. Sympatyczna rozmowa o futbolu, życiu, B klasowej rzeczywistości a w samochodzie pytania. Te, kto to był???
Dodam jeszcze tylko, że każdy grundhooper obowiązkowo powinien odwiedzić stadion (duże słowo) boisko Bronowickiego. Mało jest boisk w środku lasu…
Ruszamy w malowniczą drogę, przez polskie wsie w stronę Zagłębia Dąbrowskiego.
Nie muszę chyba tłumaczyć czytelnikom, że Zagłębie Dąbrowskie to nie Górny Śląsk a fakt iż z Sosnowca można do Chorzowa dojechać tramwajem nic tu nie zmienia.
Ten rejon Polski nie kojarzy się z rzekami ale nazwę jednej rzeki znać powinni wszyscy.
Brynica – rzeka licząca niespełna 60 kilometrów niemal od zawsze była rzeką graniczną. Pomiędzy Rzeczpospolitą Obojga Narodów a państwem Habsburgów czy Prusów, pomiędzy Rosją a Prusami (rzeki nie przeniesiono, tylko wymazano z map Rzeczpospolitą) Gdy Polska wróciła już na mapy i choć II RP nie mając prawie nic wspólnego z dawną Rzeczypospolitą, Brynica znów została na krótki okres granicą między Niemcami a Polską.
Jednak najważniejsze jest to, że w świadomości mieszkańców tych ziem, jest ona linią podziału. Linią która oddziela Górny Śląsk od Zagłębia Dąbrowskiego.
Warto o tym pamiętać, nawet podczas zamawiania w restauracji rolady i klusek śląskich, nie należy mówić kelnerce, że „skoro jestem na Śląsku to oczywiście z kluskami” – takie faux pas, popełnił Olo. Pani z obsługi grzecznie poprawiła, że na Zagłębiu się znajdujemy, ale kluski owszem będą śląskie.
Tu mały wrzut z innej beczki. Kto wpadł na ten durny pomysł nadmiernego stosowania w języku polskim słowa „popełnił” . Wszędzie tylko „popełnił” „popełniłem”. Popełniłem książkę – słyszałem ostatnio od jednego z autorów. Popełnić to można błąd w książce, ewentualnie można tę książkę poplamić…
Wracając jednak do tematu głównego.
Nie muszę chyba tłumaczyć czytelnikom, że Zagłębie Dąbrowskie to nie Górny Śląsk a fakt iż z Sosnowca można do Chorzowa dojechać tramwajem nic tu nie zmienia.
Ten rejon Polski nie kojarzy się z rzekami ale nazwę jednej rzeki znać powinni wszyscy.
Brynica – rzeka licząca niespełna 60 kilometrów niemal od zawsze była rzeką graniczną. Pomiędzy Rzeczpospolitą Obojga Narodów a państwem Habsburgów czy Prusów, pomiędzy Rosją a Prusami (rzeki nie przeniesiono, tylko wymazano z map Rzeczpospolitą) Gdy Polska wróciła już na mapy i choć II RP nie mając prawie nic wspólnego z dawną Rzeczypospolitą, Brynica znów została na krótki okres granicą między Niemcami a Polską.
Jednak najważniejsze jest to, że w świadomości mieszkańców tych ziem, jest ona linią podziału. Linią która oddziela Górny Śląsk od Zagłębia Dąbrowskiego.
Warto o tym pamiętać, nawet podczas zamawiania w restauracji rolady i klusek śląskich, nie należy mówić kelnerce, że „skoro jestem na Śląsku to oczywiście z kluskami” – takie faux pas, popełnił Olo. Pani z obsługi grzecznie poprawiła, że na Zagłębiu się znajdujemy, ale kluski owszem będą śląskie.
Tu mały wrzut z innej beczki. Kto wpadł na ten durny pomysł nadmiernego stosowania w języku polskim słowa „popełnił” . Wszędzie tylko „popełnił” „popełniłem”. Popełniłem książkę – słyszałem ostatnio od jednego z autorów. Popełnić to można błąd w książce, ewentualnie można tę książkę poplamić…
Wracając jednak do tematu głównego.
Drugim stadionem jaki tego dnia dane było nam zobaczyć był obiekt Sarmacji Będzin. I jako jedyny z trzech zasługuję na miano stadionu, bo pozostałe dwa to tylko boiska. Choć był to mecz B-klasy a w roli gospodarza występowała drużyna rezerw Sarmacji, mecz odbywał się na głównym obiekcie, mocno dziś zaniedbanym ale prezentującym ciągle swoje piękno w pełnej okazałości.
O gustach się nie dyskutuję, więc z nikim w dyskusję na ten temat wchodził nie będę. Wyrażę tylko po raz kolejny swoją opinię. Dla mnie najpiękniejsze stadiony piłkarskie, to te budowane w oparciu o wał ziemny, z koroną po której mogę obejść cały stadion. Budowane z betonu, a jeszcze lepiej z kamienia, z trybunami na których zamiast plastikowych krzesełek są drewniane ławki. Nie ma już takich stadionów prawie wcale i nie buduje się ich obecnie. Nad czym mocno ubolewam. Wiem jednak, że moje żale są równie daremne jak te gdy na dworcu wsiadam do pociągu z zabudowanymi oknami i znienawidzoną przeze mnie klimatyzacją a nie do wagonu ciągniętego przez lokomotywę parową i delektuję się widokiem za okna czując przyjemny wiatr na twarzy.
Parę takich pięknych obiektów w Polsce jeszcze zostało. Choć raz na coś przydaje się nasze bieda i brak gospodarności, bo nim lokalne władze znajdą pieniądze i zdecydują się na ich wyburzenie jest szansa, że zdążę je wszystkie zobaczyć.
Do listy zaliczonych, mogę już dopisać stadion w Będzinie a jego piękno możecie podziwiać na poniższej fotografii. Mała łyżka dziegciu do tej stadionowej beczki miodu. Wystarczyłoby kawałkiem taśmy przykleić na trybunie dwa worki na śmieci a na pewno było by ich znacznie mniej na obiekcie. A tak kubki po kawie kupione na trasie zaliczyły z nami oba obiekty i powoli zaczynam żałować, że nie zostawiliśmy ich sobie na pamiątkę.
Ostatnim piłkarskim etapem podróży był stadion Zagłębia Dąbrowa Dąbrowska.
Obiekt ukryty i trudno go wypatrzyć jadąc główną drogą. Tu niestety, trafiliśmy na mecz rozgrywany na bocznym boisku z sztuczną nawierzchnią. Może i ułatwia to trenowanie w zimie, ale sprawia, że taki futbol jest plastikowy. Mimo nietypowych jak na B klasę warunków, nie zabrakło klimatu rodem z klepowisk. W jednej z akcji sam na sam z bramkarzem gości znalazł się jeden z zawodników gospodarzy. Obrońca widząc iż na czystą interwencję nie ma szans zastosowała technikę obronną z podwórka „zatrzymać za wszelką cenę”, to też po chwili zawodnik Zagłębia leżał już na ziemi. Sędziująca mecz Pani sędzina bez zawahania odgwizdał ewidentne przewinienie. Nim zdążyła sięgnąć po kartkę do kieszeni, bramkarz gości w rozbrajających słowach poinstruował ją jakiego koloru ma być kartka. „Pani sędzio. Ale to żółta za to. Jakby chciał to by mu nogę urwał a On tak delikatnie…” Fakt, faul brutalny nie był. Argumenty trafiły najwyraźniej do rozjemczyni spotkania i pokazał Ona kartonik żółtego koloru.
Obiekt ukryty i trudno go wypatrzyć jadąc główną drogą. Tu niestety, trafiliśmy na mecz rozgrywany na bocznym boisku z sztuczną nawierzchnią. Może i ułatwia to trenowanie w zimie, ale sprawia, że taki futbol jest plastikowy. Mimo nietypowych jak na B klasę warunków, nie zabrakło klimatu rodem z klepowisk. W jednej z akcji sam na sam z bramkarzem gości znalazł się jeden z zawodników gospodarzy. Obrońca widząc iż na czystą interwencję nie ma szans zastosowała technikę obronną z podwórka „zatrzymać za wszelką cenę”, to też po chwili zawodnik Zagłębia leżał już na ziemi. Sędziująca mecz Pani sędzina bez zawahania odgwizdał ewidentne przewinienie. Nim zdążyła sięgnąć po kartkę do kieszeni, bramkarz gości w rozbrajających słowach poinstruował ją jakiego koloru ma być kartka. „Pani sędzio. Ale to żółta za to. Jakby chciał to by mu nogę urwał a On tak delikatnie…” Fakt, faul brutalny nie był. Argumenty trafiły najwyraźniej do rozjemczyni spotkania i pokazał Ona kartonik żółtego koloru.
Warto dodać, że aby dostać się na sztuczny plac gry, trzeba po drodze minąć główne boisko, które zaskakuje jedną nowoczesną trybuną z prawdziwego zdarzenia, ale nie jest tak fotogeniczna jak ta w Będzinie. Aha i kosze na śmieci mają! W wszystkich kolorach świata, tyle, że były on jakieś trzy metry od naszego samochodu, więc kubki po kawie pojechał dalej.
Na koniec tego sympatycznego dnia, fundujemy sobie obiad w nie byle jakiej restauracji. Drugi raz w życiu miałem okazję kosztować rewolucyjnego menu Magdy Gessler i muszę potwierdzić, że Pani Magda zna się na gotowaniu. O jedzonku będzie w dziale Polski Szlak Restauracyjny (PSR). Tu dodam tylko, że nie lada sztuką było znalezienie miejsca na placu obok restauracji. Powodem nie były tłumy gości, ale to iż obok restauracji znajduje się szrot. Jak dowiedziałem się później z odcinka Kuchennych Rewolucji, również własność rodzin prowadzącej biznes gastronomiczny.
Trochę nietypowo, na wesoło w starym stylu, który podobał się czytelnikom, chociaż zdania wśród odbiorców do dziś są podzielne. Pisać na wesoło czy pisać solidny, poważny reportaż. Złoty środek jest tylko jeden. Pisać tak i tak. Więc od czasu do czasu, któryś z naszych wyjazdów, opiszę bardziej humorystycznie.