Awans w cieniu tragedii
Aktorzy zeszłotygodniowego spektaklu pt. "CR7 i Galaktyczna spółka", podczas którego ręce same składały się do oklasków nawet najbardziej wybrednym odbiorcom, w czasie wczorajszego występu na "deskach własnego teatru" sprawiali wrażenie jakby zapomnieli swoich ról, które tak dobrze odgrywali w ostatnich tygodniach.
Po pierwszym meczu wydawać się mogło, że nic złego nie może spotkać Królewskich w rewanżu, zwłaszcza na swoim terenie. Nic bardziej mylnego. Królewscy nie wzięli lekcji z porażki w rozegranym dzień wcześniej meczu swoich „kolegów z sąsiedztwa”. Już w drugiej minucie po podaniu byłego zawodnika Realu – Samiego Khediry do siatki Galaktycznych trafił Mario Mandžukić. Ten gol wpłynął mentalnie na obie drużyny: dodał wiary i pewności graczom Juventusu, a zdezorganizował Real Madryt. Jeszcze w pierwszej połowie (37’) po raz drugi pokonał Keylora Navasa wspomniany wcześniej Mandžukić. Królewscy drżeli w swoich zasiekach, a gracze Juventusu nabierali rozpędu. Byli świetnie zorganizowani w obronie i mądrze grali w ataku.
Okoliczności dla gospodarzy stawały się coraz trudniejsze. Już na początku drugiej połowy zameldowali się na boisku Marco Asensio i Lucas Vazquez. Wnieśli oni nieco ożywienia w grę Realu Madryt. Gospodarze lepiej wyglądali z przodu, natomiast defensywa wołała o pomstę do nieba. Brak Sergio Ramosa dawał się we znaki za każdym razem, kiedy w natarciu nadciągali gracze Starej Damy. Po raz trzeci bramkarz Królewskich musiał wyjmować piłkę z siatki w 61’ za sprawą Blaise'a Matuidiego. Zaczęło się istne szaleństwo. Strach miał rozmiar oczu wszystkich kibiców Realu Madryt, którzy nie mogli wyjść ze zdumienia i nie mogli uwierzyć w rozgrywającą się na Santiago Bernabeu tragedię.
Podsumowując scenariusz wczorajszego meczu pisany przez byłą gwiazdę Realu Madryt – Zinedina Zidana posiadał wiele niedociągnięć i mógłby się sprawdzić co najwyżej na deskach polskiej Ekstraklasy. Na poziom ćwierćfinału Ligi Mistrzów to jednak za mało i gdyby nie faul w polu karnym sprokurowany przez Benatię na Lucasie Vazquezie, którego nie przewidział w swoim notatniku Massimiliano Allegri, po którym Buffon otrzymał czerwoną kartkę za naruszenie nietykalności sędziego, mecz mógłby mieć całkiem inne zakończenie. Po 5-minutowym zamieszaniu, grze nerwów i emocji sięgających zenitu do "jedenastki" podszedł madrycki egzekutor i jak już zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić pewnie posłał piłkę w „okienko”. Wojciech Szczęsny, który pojawił się na boisku po usunięciu z niego Buffona, wyczuł kierunek w jakim posłał piłkę Ronaldo, ale przy tak doskonałym strzale nie miał nic do powiedzenia. Awans bez satysfakcji. Awans z niedosytem. Awans w okolicznościach trudnych do relacjonowania, zwłaszcza pod wpływem tak silnych emocji. Juventus zasłużył na dogrywkę i choć to już historia, to powinna ona nauczyć wszystkie drużyny tego, że w piłce nożnej nigdy nie można być niczego pewnym. Ten sport taki właśnie jest… nieprzewidywalny, czasami kontrowersyjny, ale niezrównany w emocjach, które potrafi wyzwolić nawet w najtwardszych i najbardziej opanowanych.