Człowiek – to brzmi dumnie?
Kontynuując cykl felietonów o prawach natury w drugiej jego odsłonie odniosę się bezpośrednio do internetowej dyskusji z Czarną Listą Organizacji Prozwierzęcych. Nasza wymiana zdań, jaka wywiązała się przy okazji komentowania omawianego w pierwszym felietonie artykułu z „Świata Rolnika” dotyczyła pojęcia dehumanizacji.
Dehumanizacja (od łac. humanus, ludzki) inaczej odczłowieczenie– proces zanegowania człowieczeństwa drugiej osoby, czyli zmiany stosunków interpersonalnych, w wyniku którego zaczyna się postrzegać drugiego człowieka jako zwierzę lub przedmiot pozbawiony jakichkolwiek uczuć, afektów i emocji.
Taką definicję pojęcia dehumanizacja zamieszcza na swojej stronie Wikipedia.
Pierwszym pytaniem, na które należy odpowiedzieć, to czy w ogóle możliwa jest dehumanizacja.
Moim zdaniem – nie. Nie istnieje żaden system prawny, który pozbawiałby człowieka jego człowieczeństwa. W krajach cywilizowanych, ludzie mogą zostać nawet pozbawiani życia, ale jest to zawsze konsekwencją popełnionych przez nich czynów.
W reżimach totalitarnych XX wieku, znajdziemy przykłady, gdy pewne grupy ludzi, tylko z samego faktu przynależności do jakieś wspólnoty, były pozbawiane wolności i masowo mordowane lub wykorzystywane do niewolniczej pracy. W propagandzie tych ustrojów podejmowano próby dehumanizacji ludzi, porównując ich do zwierząt, które w powszechnym odczuciu budzą odrazę (karaluchy, szczury).
Tu pojawia się kolejne pytanie. Kto tak naprawdę był zdehumanizowany? Ofiary, czy ich oprawcy?
Ludzie więzieni i mordowani, czy znęcający się nad nimi kaci?
Moja odpowiedź brzmi – nikt.
Człowiek jest jedynym gatunkiem na planecie zdolnym do popełniania każdej możliwej zbrodni. Zbrodni tak okrutnych, jakich nigdy nie znajdziemy w świecie zwierząt. Co więcej, zbrodni nie mających żadnego uzasadnienia. Wzajemne zabijanie się zwierząt wynika z ich naturalnych potrzeb zdobywania pożywienia lub walki o terytorium do życia. Zwierzęta nie mordują dla zysku, dla zabawy, czy z powodu jakieś ideologii. I proszę nie podawać za przykład kotów polujących na ptaki, myszy czy wiewiórki, które później nie stają się ich pokarmem. Koty w procesie ewolucji zostały przez człowieka udomowione i pełniły funkcję strażnika zasobów żywności. Dziś tego robić nie muszą, ale nie wyzbyły się swojego instynktu łowcy.
Powyższe tłumaczenie można zamknąć w jednozdaniowej wypowiedzi autorstwa Stanisława Jerzego Leca – „Gdyby zwierzę zabiło z premedytacją, byłby to ludzki odruch”.
Porównywanie człowieka do zwierzęcia nie tylko nie odbiera mu godności a wręcz przeciwnie. Gdyby to porównanie oznaczało, że człowiek posiadł jakieś cechy przypisane któremuś zwierzęciu – dokonałby cywilizacyjnego skoku! Nikt z nas nie potrafi latać, pływać na ogromne dystanse spędzając całe życie w wodzie, czy skakać pod drzewach tak sprawnie, jak robią to wiewiórki.
To, że zwierzęta pozbawione są cechy typowo ludzkich, jak rozum – zastępowany instynktem, nie umniejsza ich pozycji w stosunku do ludzi.
Kto z nas po roku życia potrafi wybudować dom, w którym odchowa swoje potomstwo? Nikt – a potrafią to ptaki. Fakt gromadzenia przez człowieka wiedzy, poszerzania jej i przekazywania kolejnym pokoleniom nie czyni nas jako gatunku lepszym. Nie stajemy się z wieku na wiek bardziej etyczni, moralni – wręcz przeciwnie. Czasy starożytnego Rzymu w popkulturowym odbiorze kojarzą nam się z brutalnymi podbojami, przemocą. Jednak już Rzymianie stworzyli podstawy prawa, które w dużej mierze przetrwało do naszych czasów – a ich okrucieństwo było ograniczane nie tyle kodeksami, co pragmatyzmem. Z ekonomicznego punktu widzenia rzymskiemu latyfundyście nie opłacało się pastwić czy zabijać swoich niewolników, bo ci byli mu potrzebni do pracy w polu a stosowane przeciwko nim okrucieństwo mogło przerodzić się w bunt.
Żaden rzymski cesarz, a znani są oni z najróżniejszych form perwersji, nie wpadł na pomysł, żeby, ot tak sobie, wymordować np. wszystkich Galów. Ludzie byli zbyt cenni także dla okrutnych władców. Wartość człowieka znacząco spadła w XX wieku, kiedy to rozwój technologiczny sprawił, że zapędzenie do obozu pracy, czy obozu śmierci miliona osób z powodu chorej ideologii nie przekładało się na wymierne straty. Sprowadzając człowieka tylko do jego wartości ekonomicznej można stwierdzić, że Hitlerowi bardziej opłacało się wymordować wszystkich Żydów, bo zrabowany im majątek z nawiązką pokryłby koszty takiego procederu a utrzymywanie ich jako niewolników nie było koniecznością. Ludzi do pracy było aż nadto, bo większość tej pracy za człowieka wykonywały maszyny, więc tylko do najbardziej ciężkich, śmiertelnie niebezpiecznych robót trzeba było przeznaczyć pewną grupę wyselekcjonowanych, młodych, zdrowych, silnych osób.
Szalone idee wcielane w życie przez Hitlera czy Stalina nie zdehumanizowały ani ich, ani ofiar.
Nie był to też pierwszy przypadek w dziejach, gdy jedni ludzie z niewyobrażalnym okrucieństwem mordowali innych. Komunizm i nazizm różniły się jedynie ilością dokonanych przez siebie zbrodni.
Hitler ze Stalinem do końca pozostali ludźmi, tak jak do końca ludźmi pozostały cierpiące katusze ich ofiary. Dehumanizacja nie nastąpiła dlatego, że nie znajdziemy w świecie zwierząt odpowiednika takich zachowań. Żadne zwierzę nie stworzyło systemu masowego mordowania wybranego przez siebie gatunku. Do tego zdolny jest tylko człowiek.
Gdyby opisani tu oprawcy zachowywali się jak zwierzęta – skala mordów i ich okrucieństwo, mające na celu zagarnięcie czyjegoś terytorium ograniczone byłyby do niezbędnego minimum.
Dariusz Grochal