Gdzie jest miejsce dla gołębi?
Od paru lat należę do nieformalnej grupy, która zrzesza wolontariuszy dbających o dobrostan gołębi miejskich. Niestety krakowska rzeczywistość jest taka, że pomimo iż prawo chroni gołębie, to chroni je głównie w teorii…
W tym tygodniu wolontariusze stoczyli swoistą batalię o los gołębi żyjących w przejściu podziemnym przy rondzie Mogilskim w Krakowie. Gdy tylko w piątek, jedna z naszych koleżanek podała informację, że w przejściu montowane są siatki przeciw gołębiom, zacząłem dogłębnie badać tą sprawę. Nie zliczę ile wykonałem w tym tygodniu telefonów, napisałem maili, aby ustalić wszystko od A do Z.
Udało się ustalić stan prawny i faktyczny, który niestety jest jaki jest…
Montaż a w zasadzie wymianę (bo te siatki już tam był, tylko w bardzo opłakanym stanie) zlecił Zarząd Dróg Miasta Krakowa.
Na moje zapytanie do ZDMK, otrzymałem taką odpowiedź:
ZDMK zlecił wymianę, podkreślam, wymianę zniszczonych siatek nylonowych, zamontowanych w tym miejscu od lat, na nowe siatki stalowe. Oprócz konieczności zabezpieczenia obiektu, siatki w takim stanie zagrażają bezpieczeństwu samych ptaków, które się w nie zaplątywały a także ludzi.
Od początku wymiany prace prowadzone są pod nadzorem ornitologicznym dr Kazimierza Walasza, który najpierw wskazał miejsca, w których możemy działać, wygradzając gniazda z młodymi.
Wczoraj w miejscu wykonywanych prac doszło do spotkanie - kontrola z RDOŚ, która nie wykazała nieprawidłowości naszych działań w kwestii zabezpieczania obiektu. Prosiła jedynie o pisemne wyjaśnienie tej kwestii.
Porozumiemy się w tej kwestii także w Wydziałem Kształtowania Środowiska, aby ten, w ramach swoich kompetencji, podjął w przyszłości działania dotyczące wskazania miejsc dla gołębi z ronda Mogilskiego.
Stan faktyczny był jednak taki, że już po pierwszym dniu pracy, wolontariusze znajdywali wypłoszone z gniazd młode gołębie. W poniedziałek poruszono niebo i ziemię. Na miejsce prac ściągnięto Policję, Straż Miejską, KTOZ, próbowano ustalić czy Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska wydała decyzję środowiskową…
Sam nie mogłem być obecny na miejscu. Zbierałem napływające informacje i starałem się skontaktować z każdym, kto był na miejscu.
Po kilkunastu telefonach, udało mi się wreszcie dodzwonić do RDOŚ – gdzie uzyskałem informację, że na 99% decyzji nie wydawano bo nikt o nią nie wnioskował. Zleceniodawca opierał się na ekspertyzie dr. Kazimierza Walasza. To samo, mniej więcej potwierdził mi pracownik KTOZ-u.
Prac nie można było zatrzymać, bo nie było ku temu podstaw prawnych.
Na miejsce przybył również dr. Kazimierz Walasz – z którym dzień późnej, odbyłem długą i bardzo miłą rozmowę na temat gołębi.
Pan Walasz okazał się być nie tylko ekspertem, ale również prawdziwym miłośnikiem gołębi. Powiedział mi, że został wezwany na miejsce prac, obejrzał cały teren, stwierdził obecność siedmiu gniazd gołębi i zarządził pozostawienie swobodnego dostępu do tych miejsc dorosłym gołębiom. Miejsca mają zostać zabezpieczone siatką dopiero jak młode opuszczą gniazdo. W rozmowie też dowiedziałem się, że dr. Walasz, w żadnym wypadku nie chce zwalczać populacji gołębi miejskich, że nawet chętnie poszedłby krok dalej i zrobił specjalne gołębniki, gdzie ptaki będą mogły bezpiecznie nocować (takie rozwiązania z powodzeniem funkcjonują w kilku miastach na zachodzie). Dodał, że w żadnym wypadku nie chce dyskredytować aktywistów. Wręcz przeciwnie, dobrze, że tacy ludzi są bo patrzą innym na ręce i dzięki temu wszystko zostało dokładnie sprawdzone.
Miło było mi to słyszeć i nikt nie ma prawa mieć żadnych pretensji do dr. Kazimierza Walasza.
Trudno też mieć pretensje do ZDMK, który wykonuje swoje ustawowe obowiązki, dbając min. o czystość przejścia. Pretensje można i trzeba mieć do Miasta – które od lat, nie potrafi zapewnić nawet najbardziej podstawowej opieki dla gołębi. Gołębie są traktowane jak zło konieczne.
Losem gołębi – które są po ochroną prawną – nie powinni zajmować się wolontariusze. Wolontariusze powinni co najwyżej wspierać wolontariatem organizacje. I nie interesują mnie odpowiedzi z strony Miasta, że przecież są procedury, że przecież każdego rannego gołębia można przekazać Straży Miejskiej. Tak, można. Sam kilka razy tak robiłem. Tylko że Strażnik Miejski nie jest od tego, aby ratować dzikie zwierzęta. A jak już jest, to może wypadało by ich wyposażyć w transportery dla zwierząt?
W każdym dużym mieście jest Eko-patrol a my k…a nawet transportera w samochodzie nie mamy. – dosłowna wypowiedź jednego z funkcjonariuszy jaka padał podczas naszej rozmowy, gdy na moje zgłoszenie przyjechali do potrzebującego pomocy łabędzia.
Chylę czoła przed pracownikami przychodni weterynaryjnej Vetika, którzy prowadzą też mini ośrodek leczenia dzikich zwierząt. Chylę czoła przed fundacją Peruna, która przyjmuje wyleczone gołębie na rozlatanie do wolier. Tylko to są organizacje społeczne. Nie miejskie. Miejskie też są. Tylko miłośnicy gołębi nie mają ochoty korzystać z ich pomocy, jeżeli później nie idzie się nawet dowiedzieć o to jaki był los danego ptaka. Niestety, same prace montażowe w okolicy gniazd wystraszył kilka gołębi. Parę z nich miało szczęście i trafiło pod opiekę wolontariuszy. Tylko, że nie powinno tam trafić. Jeżeli już takie prace trwają, to powinien być ktoś kto w razie potrzeby przejmie młode. Ktoś kto przekaże je w odpowiednie miejsce. Tylko kto ma obecnie to zrobić i gdzie je przekazać? Dlatego kłaniam się w pas moim koleżankom, które uratował parę gołębi z ronda Mogilskiego. Dziewczyny jesteście WIELKIE !!!
Ośrodek rehabilitacji dla dzikich zwierząt w Krakowie…. – ile czasu już powstaje? W jakich rodzi się bólach, kontrowersjach…
Bez takiego miejsca, bez zatrudnionych na etacie weterynarzy, ludzi którzy będą mogli odebrać zgłoszenie i udać się na miejsce gdzie jest ranny ptak, bez gołębników miejskich, wyznaczonych miejsc dokramiania – gołąb symbol miasta Krakowa, skazany będzie dalej na swój smutny los. Żywienie się spleśniałym chlebem i szukaniem kąta z którego człowiek nie będzie go przeganiał…
Dariusz Grochal
Kilka "moich" gołabków.
AUTOR Z JEDNYM Z GOŁĘBI URATOWANYCH PRZEZ WOLONTARIUSZY, KTÓRY STAŁ SIĘ JEGO DOMOWNIKIEM
TEGOROCZNY PACJENY Z ZŁAMANYM SKRZYDŁEM. LECZONY PRYWATNIE PRZEZ AUTORA. KOSZT LECZENIA 600ZŁ. GOŁĄB JEST ZDROWY I ŻYJE NA OSIEDLU AUTORA.
TEN GOŁĄB TRAFIŁ DO SCHRONSIKA NA UL. RYBNEJ. DALSZY LOS NIEZNANY – SCHORNISKO NIE UDZIELA TAKICH INFORMACJI
PODLOT „ERAZMEK” – ODCHOWNY WSPÓLNYMI SIŁAMI WOLONTARIUSZY. PO WIELU PRZYGODACH TRAFIŁ NA ŚLĄSK… SKĄD WRÓCIŁ DO RODZINNEGO STADA.
KULAŁEM, KULAŁEM I JUŻ NIE KULAM - KOSZTY LECZENIA POKRYŁA FUNDACJA PERUNA
TYCH GOŁĘBI NIESTETY NIE UDAŁO SIĘ URATOWAĆ…