Historia jednej sarenki…
Niedzielne popołudnie, miejscowość Wysocice, szosa, auto, ludzie i mała ranna sarenka…
Ta historia nie ma szczęśliwego zakończenia… Nie ma, choć powinna mieć, ale niestety…
Wysocice to wieś w gminie Gołcza, powiat miechowski, województwo małopolskie. Na kartach historii pojawia się już w XIII wieku. Obecnie licząca niespełna pięciuset mieszkańców…
Pani Katarzyna podróżuje wraz z mężem. Przejeżdżając przez Wysocice dostrzega leżącą przy drodze małą sarenkę. Zatrzymują auto, wysiadają, ruszają na pomoc.
Zaniepokojeni podeszliśmy do niej i okazało sie, że ma ona niedowład kończyn dolnych i krwawi – relacjonuje pani Katarzyna. Prawdopodobnie doznała urazu z powodu potrącenia albo postrzelenia - nie jestem weterynarzem więc nie umiem tego ocenić .
Pani Katarzyna wraz z mężem natychmiast starają się zorganizować pomoc dla rannej sarenki. Niestety zamiast pomocy, czeka ich brutalne zderzenie z ścianą bezdusznych przepisów.
Natychmiast zadzwoniliśmy pod numer alarmowy, na miejsce przyjechał patrol policji. Funkcjonariusze widząc stan zdrowia sarny wezwali „kogoś z koła łowieckiego” ale ten ktoś po godzinie czekania oddzwonił, że jednak nie przyjedzie.
Funkcjonariusze uznali, że na tym kończą interwencję a znalazcą – jak relacjonuje pani Katarzyna - oznajmili: powiedzieli nam , że sarna jest nasza, możemy ją sobie zabrać do domu lub zawieść np. do Krakowa do weterynarza i odjechali.
I tym sposobem, przypadkowi podróżni, którzy zainteresowali się losem rannego zwierzęcia, zostali na miejscu sami. Tak! Sami! Nie rozłożyli bezładnie rąk, nie zostawili rannej srany na pastwę losu. Przeciwnie, starali się poruszyć niebo i ziemię.
Obdzwoniliśmy kliniki weterynaryjne, weterynarzy, schroniska, wszyscy „ rozkładali ręce” mówiąc nam, że to teren Gminy Gołcza i to ona odpowiada za udzielenie pomocy zwierzęciu. Skontaktowaliśmy się z ośrodkiem rehabilitacji dzikich zwierząt gdzie uzyskaliśmy informacje ,że Gmina Gołcza nie ma podpisanej umowy z tym ośrodkiem więc nie mogą z jej terenu transportować rannych zwierząt do Krakowa.- opowiada pani Katarzyna.
Dalej robi się jeszcze ciekawiej. Pierwsi policjanci, którzy byli na miejscu, po wykonaniu telefonu i uzyskaniu informacji, że powiadomiona przez nich osoba nie pojawi się na miejscu, nie tylko zakończyli interwencję, ale też pozwolili z sarną zrobić co znalazcy uznają za stosowne. Funkcjonariusze z sąsiedniej gminy, do których dodzwoniła się pani Katarzyna, poszli krok dalej…
Skontaktowałam się z funkcjonariuszem policji z sąsiedniej gminy który pouczył nas ,że podjęcie jakiekolwiek działań na własna rękę w postaci transportu prywatnym samochodem dzikiej sarny wiąże się z karą grzywny. – usłyszała podczas rozmowy pani Katarzyna.
Policjanci na szczęście nie skończyli na pouczeniu, ale starali się zorganizować pomoc. Dyżurny skontaktował się z urzędnikiem gminy Gołcza, gdzie niestety dowiedział się, że w gminie weterynarz pracuje tylko w dni powszednie i zajmuje się głównie zwierzętami domowymi. Dodatkowo – jak relacjonuje pani Katarzyna: Gmina nie ma podpisanej umowy z opieką całodobową lub jakakolwiek instytucją która mogłaby udzielić pomocy rannemu zwierzęciu - gdyż cytując wypowiedź urzędnika „nie ma tych przypadków zbyt wielu - są one wręcz incydentalne”. Urzędnik poradził nam żeby ranną sarnę albo zabrać ze sobą do Krakowa i w poniedziałek rano „podrzucić” do Ośrodka Rehabilitacji dzikich zwierząt w Tomaszowicach (mimo ,iż gmina nie ma podpisanej umowy z ośrodkiem) . Natomiast jeśli w tym czasie sarna umrze to będziemy mieć kolejny problem więc najlepiej zawieźć do sołtysa wsi i zostawić zwierzę na noc a w poniedziałek rano przyjdzie „ktoś z koła łowieckiego” i oceni stan sarny i zadecyduje co z nią dalej.
Po pięciu godzinach, niezliczonej ilości telefonów, powiadomienie dwóch komend policji, kontaktu z urzędnikiem z gminy, znalazcy rannej sarenki, musieli SAMI WŁASNYM AUTEM, zawieźć ranne zwierzę do Sołtysa. Strach pomyśleć co by było, gdyby ranna sarenka, w trakcie transportu, (nieprzystosowanym przecież do tego pojazdem, przez ludzi, którzy nie posiadali wiedzy jak bezpiecznie przewieź dzikie zwierzę) wpadła w panikę…
Na szczęście sarenka okazał się mądrzejsza od całej masy ludzi, którzy nie potrafili zorganizować transportu rannego zwierzęcia i zrozumiała, że Ci co ją zabierają chcą jej pomóc.
Sarenka trafiła do gospodarstwa sołtysa, który położył ją w stodole, gdzie miała czekać na pomoc, która miała nadejść na drugi dzień rano…
Niestety… Sarenka nie doczekała…
Rano skontaktowałam się telefonicznie z sołtysem i uzyskałam informacje , że ok godziny 21 sarna umarła… Ranne bezbronne zwierzę jest równie bezsilne wobec bezwzględnego prawa co my próbujący jemu pomóc.. – kończy swoją relację pani Katarzyna
Ile takich przypadków ma miejsce w Polsce?
Nikt nie wie. Nikt nie prowadzi takich statystyk.
Ludzie na co dzień zajmujący się ratowaniem zwierząt wiedzą jednak aż za dobrze, że państwowy system ratowania dzikich zwierząt istniej głównie na papierze. System ten działa tym gorzej im dalej od dużych miast (choć to nie reguła, wyjątkami są te miejscowości, gdzie w bliskiej okolicy znajduje się ośrodek rehabilitacji dzikich zwierząt). System sypie się, kiedy zwierzę jest większe niż ptak czy wiewiórka. Takie zwierzę, każdy może „zabrać pod pachę” i zawieźć do miejsca, gdzie dostanie pomoc. Transport sarny, własnym samochodem, jest po prostu niebezpieczny. Ranne zwierzę, pomimo naszych najlepszych intencji, może wpaść w panikę co w konsekwencji może doprowadzić do jeszcze większej tragedii. System sypie się, gdy jest weekend – bo przecież jak wiadomo, zwierzęta potrzebują pomocy tylko w „godzinach biurowych”.
System ten wreszcie zbudowany jest z niespójnych przepisów, rozsianych po różnych ustawach w efekcie czego nie wiadomo do końca, kto tak naprawdę ma obowiązek zapewnić pomoc dzikim zwierzętom. A ratowanie zwierząt to nie dochodowy pet biznes jak ich hodowla.
To ogromne koszty, których samorządy nie chcą pokrywać, które muszą pokrywać ludzie dobrej woli, ratujący zwierzęta, prowadzący ośrodki rehabilitacji, zrzucający się na koszty leczenia.
Tylko, że nie da się na dłuższą metę działać w oparciu o wolontariat, internetowe zrzutki, czy nawet gminne środki. Brak centralnego finansowania z budżetu powoduje choćby to, że nie ma nawet jednego na powiat, przystosowanego do transportu zwierząt pojazdu, który dostępny byłby całą dobę. Bo przecież ktoś musi zapłacić kierowcy za dyżur, ktoś musi opłacić koszty paliwa…
Dopóki nie przeprowadzimy reformy z prawdziwego zdarzenia a nie kosmetycznych zmian, nie napiszemy od nowa ustawy o ochronie zwierząt, nie stworzymy instytucji która będzie realnie dbała o ich dobrostan, nie zapewnimy finansowania… Skazani będziemy na to, że wiele zwierząt po prostu pomocy nie otrzyma. I co najgorsze nikt nie poniesie za to odpowiedzialności, bo przecież przepisy są tak zamotane, że nikt już nie wie, kto i kogo ma wezwać…
Jak od strony prawnej wygląda w Polsce system ratowania zwierząt po wypadkach?
Znakomity tekst na ten temat napisali eksperci z portalu – Prawo.pl
Każdego zainteresowanego tą kwestią odsyłam do tego artykułu:
https://www.prawo.pl/samorzad/ochrona-zwierzat-pochodzacych-z-wypadkow,518614.html?fbclid=IwAR04YM5lWkQY1ZEYsZthfIFywMt3nuQnIOzmwqWkHLurFEncDhausFZ6Mog
Dariusz Grochal
fot: autorka relacji