Historia pewnej brygady...
Niewielka polana w środku lasu stała się świadkiem desantu 100-osobowej grupy żołnierzy na przełomie czerwca i lipca 1944 roku. Dziś na próżno jej szukać. Teren został zalesiony i tylko monumentalny obelisk upamiętnia wydarzenia z ostatniego roku II Wojny Światowej.
Nic na świecie nie jest czarno-białe a bohaterowie bez skazy istnieją tylko w mało realistycznych powieściach. Ludzkie drogi często są bardzo zagmatwane a życie pisze im bardzo złożone scenariusze.
Brygada Grunwald – sformowana i desantowana przez Sowietów na terenach zajętych przez Armię Czerwoną. Podporządkowana była Ukraińskiemu Sztabowi Partyzanckiemu. Na czele tej komunistycznej partyzantki sowieci postawili mjr. Sobiesiaka. W ostatnim roku wojny, po udanym desancie, rozpoczęła swoją działalność na terenach okupowanych przez III Rzeszę.
Losy Brygady Grunwald warte są przypomnienia. Gloryfikowana przez komunistyczną propagandę - po upadku PRL-u uległa zapomnieniu. Stuosobowy odział (dość szybko urósł do 500 osób, za sprawą napływu ochotników z Armii Ludowej i Batalionów Chłopskich) stoczył liczne potyczki z Niemcami. Brygada operowała na terenie dwóch powiatów (sandomierskiego i stopnickiego). Niszczyła szlaki komunikacyjne, urządzała zasadzki, atakowała mniejsze garnizony wojsk III Rzeszy.
Największe sukcesy tego partyzanckiego oddziału to: rozproszenie oddziału SS w pobliżu Skororzeszyc i rozbicie niemieckiego garnizonu stacjonującego w majątku Szczecno. Wspólnie z oddziałem AK „Barabasza” stoczyła walkę w lesie pod Daleszycami.
Ofensywa Sowietów i sforsowanie przez nią Wisły sprawiło, że działalność oddziału partyzanckiego straciła sens. Na początku sierpnia brygada nawiązała kontakt z przednimi oddziałami Armii Czerwonej przeszła przez linię frontu i została rozformowana.
Wspominając o Brygadzie Grunwald nie można pominąć losów jej dowódcy. „Maks” – pseudonim Józefa Sobiesiaka – życiorys miał bardzo złożony i można pokusić się o nazwanie go „dobrym komunistą”.
Dobry komunista to oksymoron – ale życie pisze takie scenariusz, że czasem i „czerwoni żołnierze” zapisują w swoim życiu piękną kartę. Do takich właśnie należy generał brygady, kontradmirał Józef Sobiesiak.
Sobiesiak urodził się 17 maja 1914 r. w Pilaszkowicach. Od najmłodszych lat sam zarabiał na swoje utrzymanie. Mając 14 lat rozpoczął pracę w zakładzie mechanicznym w Lublinie, w którym pracował do ukończenia szkoły średniej. W 1933 roku, późniejszy „Maks” kończy szkołę i tego samego roku wstępuje w szeregi Komunistycznej Partii Polski. Jest aktywnym działaczem ruchu komunistycznego, za co podczas odbywania służby wojskowej zostaje dwukrotnie aresztowany. Walczy od pierwszych dni II Wojny Światowej. Zmobilizowany do kompani łączności w Warszawie, bierze udział w bojach koło Różan i Małkini. Po rozbiciu jego jednostek ucieka na wschód. Do 1941 roku pracuje w fabrykach metalowych w Kijowie i Kowlu. W listopadzie tegoroku zostaje aresztowany za działalność antyhitlerowską. Po ucieczce organizuje oddziały komunistycznej partyzantki na Wołyniu i Polesiu. I tu właśnie Sobiesiak zapisuje najpiękniejszą kartę swojego życia. A nawet dwie.
Pierwsza zostanie po latach doceniona przez Instytut Jad Waszem. W 1982 roku otrzymuje pośmiertnie (zmarł w 1971 r.) tytuł Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Na stronie internetowej Instytutu, możemy przeczytać, że tytuł został przyznany za zorganizowanie oddziału partyzanckiego, który rekrutował żydowskich uciekinierów z gett (Kowel, Maniewicze, Powórsk, Rafałówka, Kamień-Koszyrski i Trojanówka.
W przeciwieństwie do innych dowódców, którzy przyjmowali tylko pełnoprawnych rekrutów, Sobiesiak, wrażliwy na trudną sytuację żydowskich uchodźców w lesie, objął swoim patronatem wiele bezdomnych starszych osób, kobiet i dzieci. Założył dla nich trzy obozy rodzinne w lesie wraz z jednostkami bojowymi, obsługując około 500 żydowskich mężczyzn, kobiet i dzieci - w tym dziesiątki sierot - które nie nadawały się do walki. Sobiesiak chronił swoich podopiecznych, których rekrutował jako pracowników służby dla bojowników, i dostarczał im żywność i lekarstwa. Znany wśród żydowskich partyzantów ukrywających się w lasach Wołynia jako lojalny przyjaciel.
Drugą piękną kartę w swoim życiu Sobiesiak zapisał na Wołyniu. W czasach, gdy na wołyńskiej ziemi otwarły się drzwi piekieł, dowodził oddziałem, który starał się ratować mordowanych bestialsko Polaków. Tu koniecznie trzeba zwrócić uwagę na to, że Sobiesiak dowodził sowiecką partyzantką. Tak, tak. Dziś temat niewygodny, ale mordowani przez Ukraińców Polacy – szukali ratunku wszędzie, także u sowietów. Opisania tej kwestii - niepoprawnej politycznie z punktu widzenia wszelkich brązowników naszej historii – podjął się w swojej książce pt. Wołyń zdradzony – Piotr Zychowicz.
Dlaczego na Wołyniu doszło wówczas do tak egzotycznego sojuszu?
Wiosną 1943 roku polskich oddziałów partyzanckich nie było, niemiecka żandarmeria bała się zapuszczać na tereny wiejskie. Czerwony partyzant stał się więc jedynym potencjalnym obrońcą. W efekcie polskie wsie wysyłały delegacje do sowieckich dowódców, aby objęli ich ochroną przed banderowcami. W zamian za to oferowały wyżywienie, noclegi, furaż, przewodników i inną niezbędną pomoc.
I jak w praktyce wyglądała ta współpraca.
Sowieci rzecz jasna traktowali ten egzotyczny „sojusz” doraźnie i cynicznie. Nie zamierzali oczywiście rezygnować z oderwania Wołynia od Polski i przyłączenia go do Związku Sowieckiego. Na razie jednak – póki Armia Czerwona była jeszcze daleko – korzystali z udzielanej im przez Polaków pomocy. Sami też na ogół wywiązywali się z zobowiązań, odpierając pomniejsze ataki na polskie wsie.
A tak działalność Sobiesiaka opisał autor książki
Modelowym przykładem może być aktywność oddziału Józefa Sobiesiaka „Maksa”, późniejszego herszta osławionej brygady partyzanckiej „Grunwald”. Otóż oddział Sobiesiaka latem 1943 roku przybył do Huty Stepańskiej w powiecie kostopolskim. Bolszewikom udało się odnieść dwa zwycięstwa nad ubowcami, co wprawiło mieszkańców Huty w euforię i wzbudziło nadzieję, że wreszcie zyskali potężnych obrońców.
Niestety, późniejszy PRL-owski generał nie zachował się do końca w sposób godny pochwały. I swoje piękne karty na życiorysie haniebnie splamił zdradą Polaków, którzy uwierzyli w jego patronat.
Gdy jednak w połowie sierpnia wokół polskiej miejscowości zaczęły się koncentrować poważniejsze siły UPA, Sobiesiak stchórzył i wziął nogi za pas. W przeddzień generalnego szturmu banderowców, wyprowadził swoich ludzi w bezpieczne miejsce, pozostawiając przerażonych Polaków na pastwę rezunów.
Jak widać na przykładzie Sobiesiaka czasem lepiej pisać o dokonaniach człowieka niż próbować oceniać jego postawę.
Dalsze losy „Maksa”, to już wspomniana wcześniej brygada Grunwald a później niekończąca się lista awansów i odznaczeń przyznawanych przez PRL-owskie władze.
Józef Sobiesiak umiera 18 listopada 1971 w Warszawie. Zostaje pochowany na Powązkach.
Dariusz Grochal
tekst/foto: Dariusz Grochal
video: Marcin Strzyżewski
źródła:
Wołyń zdradzony – Piotr Zychowicz (2019)
righteous.yadvashem.org
wikipedia.org
własne